Dokładnie tak. Jesień zaczyna się moimi urodzinami 23 sierpnia. Tak było od zawsze. Tydzień później zaczynała się szkoła. Bardzo rzadko spędzałam moje urodziny na wakacjach, zwykle było to kilka dni po powrocie z ostatniego wyjazdu nad jezioro.
Wieczory były już ciemne, a w powiewach wiatru czuć było chłód nadchodzącej jesieni. Od kilku lat w moje urodziny pada deszcz. Taki zimny, jesienny z zacinającym wiatrem. Nie lekki letni deszczyk. Jesień.
Odkąd pracuję nie odczuwam już tego smutku końca lata tak dotkliwie. Często właściwie nawet się cieszę, że będę mogła znowu nosić swetry. Praca w branży odzieżowej w ogóle ma to do siebie, że w zupełnie innych porach roku dostaję ubrania niż ich potrzebuję. Wiosną i latem gromadzę więc swetry i zimowe kurtki, a jesienią i zimą - letnie sukienki. Efekt jest taki, że wiecznie czekam kiedy będę mogła nosić już te ubrania. Nadchodząca jesień nie jest więc dla mnie pożegnaniem z lekkimi butami, ale radością noszenia nowych swetrów.
Jesień to też powrót na studia, których naprawdę nie mogę się doczekać. W tym semestrze będę się uczyć historii etyki, logiki pragmatycznej, podstaw prawa karnego i wielu przedmiotów związanych z mediacjami i negocjacjami. To najciekawsze studia jakie mogłam mieć. Naprawdę. Czekam więc na październik z utęsknieniem.
Jesień przyniesie też ulgę w social media. Skończą się te wszystkie relacje z wakacji, wieczorów panieńskich i pool party z drinkami. Całe szczęście. Czemu brak takich relacji to dla mnie ulga? Bo ja takich nie mam i zazdroszczę. To proste.
Nie mam w zwyczaju romantyzować jesieni. Wieczory z herbatką, kocem, książką. W Polsce sezon na powyższe trwa od września do marca, więc herbata i koc to nic nadzwyczajnego. Kto też siedzi z książką i patrzy na deszcz? Chyba tylko nastolatki w filmach. W dzisiejszych czasach wszyscy siedzą na tik toku. Na świeczki się cieszę, bo jak wiecie, kocham zapachy.
Jesień kojarzy mi się jeszcze z jedną straszną rzeczą. Korki.
Gdy zaczynają się wakacje, ulice w Krakowie robią się wspaniale puste. Sporo ludzi przesiada się na rowery, studenci wracają do rodzinnych domów, a rodzice nie odwożą dzieci do szkoły. Autobusy może i jeżdżą wtedy rzadziej, ale nie są tak wypchane. To drastycznie zmienia się wraz z pierwszym września, by osiągnąć absolutne apogeum w październiku. Wtedy też, spragnieni niezależności młodzi studenci przyjeżdżają samochodami i wyobrażają sobie, że na studia będą dojeżdżać właśnie w ten sposób. Ich nadzieje znikają mniej więcej w połowie października, gdy orientują się, że co prawda mogą samochodem dojechać, ale absolutnie nie będą mieli gdzie zaparkować. Przesiadają się wówczas na komunikację miejską i to czyni drogi w jakichś 30% bardziej przejezdnymi, ale autobusy wypchanymi po brzegi. I tak rok w rok. Kraków w pełniej okazałości.
Czy jesień jest moją ulubioną porą roku? No niespecjalnie. Ale uczę się dostrzegać plusy i minusy każdej sytuacji i czekać na fajne momenty. A tej jesieni mam nadzieję, że ich nie zabraknie.