Czuję, że bycie żoną to informacja, która mówi o mnie najmniej jak to tylko możliwe. Wciska mnie za to w bardzo szerokie spektrum kobiet, które… no właśnie, co? W pewnym momencie spotkały kogoś z kim zawarły umowę cywilno-prawną? Obserwuję, że wiele kobiet, podaje to kryterium jako pierwszą informację o tym kim jest. Najczęściej na instagramie, bo tam trzeba napisać kilka słów o sobie. Ale też w innych miejscach, w których trzeba się jakoś przedstawić. Zwykle po tej informacji następuje kolejna, w postaci „matka”. I o ile mam wrażenie, że bycie matką jest bardziej „określające” (chociaż to i tak naciągane), tak bycie „żoną” nie jest dla mnie absolutnie jakąkolwiek informacją wyróżniającą.
Zastanawiam się, co chcą przez to o sobie powiedzieć? Co taka informacja mówi ludziom? Nie wiadomo czy jest szczęśliwa, czy zrobiła to z własnej woli, czym ta rola w ogóle dla niej jest. Tylko tyle, że żona, jakby to miało wyjaśnić wszystko. Cześć, jestem Dosia i jestem żoną. Ile po tym zdaniu dowiedzieliście się o mnie? Kim jestem? Chyba tylko tyle, że kimś dla kogo to bycie żoną jest definicją osoby.A gdyby tak w pierwszym zdaniu przedstawić się jako „pracownik”? Ma to dla mnie tyle samo sensu i tyle samo mówi o tym z kim mamy do czynienia.
Często takie informacje podają przede wszystkim tak zwane „tradycyjne żony” - tradwife. Myślę, że robią to, dlatego, że są z tego w jakiś sposób dumne. Że traktują to jako swego rodzaju osiągniecie. Jakby w życiu trzeba było odhaczyć poszczególne punkty z checklisty. I takim krokiem milowym jest właśnie wyjście za mąż, które otwiera drzwi do zostania matką. A potem już nic nie ma. Nic już na nie nie czeka.
Słuchałam kiedyś podcastu, w którym była mowa o tym, że wychowanie młodego człowieka to osiągnięcie znacznie większe niż zdobycie Oscara czy Nagrody Nobla. Że to najwyższe osiągnięcie, które można w życiu zdobyć. O ile nagrody w konkursach można jeszcze jakoś wartościować i uznawać je za osiągnięcia, tak zostanie żoną, czy matką nie jest dla mnie w ten sposób kategoryzowalne. Dlatego, że to po prostu coś innego. Każdy ma inne powołanie życiowe. Nie lubię tego słowa, ale w miarę dobrze obrazuje o co mi chodzi. Każdy ma inne predyspozycje, charakter, możliwości, pragnienia. I wrzucenie bycia żoną, a później matką do worka z osiągnięciami, które WSZYSCY powinni zdobyć jest nie w porządku. A skoro nie wszyscy powinni, to czemu traktować to jako osiągnięcie?
Inna sprawa, że nie każda kobieta może być matką. Może też zostać nią przez przypadek. Czy naprawdę jest to wówczas osiągnięcie większe niż Nagroda Nobla?
Zauważyłam też, że bardzo niewielu mężczyzn określa siebie w pierwszym zdaniu jako „mąż”. Może na wspomnianym już wcześniej instagramie, jeśli jest to część ich twórczości. No właśnie, może to kwestia tego, że kobiety częściej podporządkowują swój styl życia pod „bycie żoną” i na tym budują swoją internetową twórczość. Jest to jakiś pomysł. Czy potrzebujemy tyle internetowych po prostu „żon”? To już zostawiam każdemu do zastanowienia.
Dlatego, kiedy zastanawiam się czy bycie żoną w jakikolwiek sposób definiuje to kim jestem, odpowiedź brzmi nie. Bycie żoną mnie nie definiuje. Definiuje mnie za to, to jaką osobą teraz jestem, jaką byłam, jaka jest moja historia, co robię, co myślę, jakie mam plany, cele i jak je realizuję. To, co jest dla mnie ważne, jaka jest moja hierarchia wartości i jak je realizuję (tak, uważam, że definiuje nas nasza moralność). To są rzeczy, które mówią o tym kim jestem i które chciałabym żeby inni mogli się dowiedzieć o mnie.