Opowiadałam Wam kiedyś o tym, że lubię próbować nowych rzeczy. Nie kulinarnych. Ale bardziej życiowych. Nowe hobby, albo jakiś kierunek rozwoju. I wielokrotnie, dzięki temu miałam okazję spotkać się z komentarzami, że jest „za późno”. Nie tyle za późno żeby zacząć, ale za późno, żeby w tej dziedzinie „coś” osiągnąć. Tylko czym jest to „coś” i czy zawsze chodzi o to, żeby to osiągnąć?
Pamiętam, że takie komentarze na pewno pojawiały się w kontekście ćwiczeń fizycznych, konkretnie baletu, którego zawsze chciałam spróbować i gry na pianinie. Prawdopodobnie dlatego, że tak już się utarło, że najlepsi profesjonaliści w tych dziedzinach naprawdę zaczynali jako małe dzieci. Tylko co z tego? Czy jak ktoś dorosły postanawia wybrać się na lekcje tenisa to słyszy komentarze „po co tam idziesz? I tak nie wygrasz już US Open” No nie. Dlaczego jest więc tak z innymi dziedzinami?
I dlaczego w ogóle ktoś zakłada, że celem robienia wszystkiego musi być osiągnięcie w tym mistrzostwa świata?
Prawda jest taka, że jednak baaaardzo niewiele osób zostaje mistrzami świata w czymkolwiek. Czy to znaczy, że nie warto było próbować? Albo, że nic nie osiągnęli?
Moją idolką w dziedzinie robienia rzeczy „za późno” jest Dominika Nahajowska z White Point Shoes. To jej blog zmotywował mnie żeby w wieku 22 lat wybrać się na pierwsze lekcje baletu, co zawsze było moim marzeniem. Oczywiście okazałam się totalną parówą. Co więcej… nie spodobało mi się. Ale czy to znaczy, że nie było warto? Jasne, że było! Przynajmniej mogę Wam dzisiaj napisać, że zawsze chciałam, poszłam i spróbowałam. Zamiast zastanawiać się jak by to było i pluć sobie w brodę.
Całe to podejście „jest już za późno”, mimo, że wiem jak bardzo głupie, wpływa na psychikę bardzo mocno. Miałam przez nie wiele chwil wątpliwości. Na przykład gdy zapisywałam się na studia. Co wydaje mi się w ogóle absurdalne biorąc pod uwagę, że robiłam to w wieku 26 lat, nie 86. Ale to przekonanie jest mocne. I łączy się z tym, że perspektywa spędzenia AŻ 5 lat brzmi nie najlepiej. A może nie tyle te pięć lat, co świadomość, że skończę studia już po trzydziestce. Zwłaszcza, że koleżanki z mojego rocznika zdążyły już studia pokończyć. A co jeśli mi się nie spodoba i stracę kolejny rok? To wszystko zniechęcało i sprawiało, że nie chciałam w ogóle zaczynać.
Jednak jeśli nic nie zmienisz, nic się nie zmieni. Plucie sobie w brodę, że nie zaczęło się robić czegoś wcześniej też nic nie zmieni. Można tylko stracić czas i w efekcie zacząć jeszcze później, albo nigdy. Bo „już się nie opłaca”. To w ogóle okropne podejście.
Ale przeczytałam kiedyś taką radę, która bardzo mocno na mnie wpłynęła, więc puszczam ją dalej w świat.
Nie rezygnuj z celu, tylko dlatego, że wymaga czasu. Czas i tak upłynie.
I tak samo było ze studiami. Za te cztery lata i tak będę miała 31 lat, ale do wyboru mam to, albo mieć 31 i skończone studia.