Znacie ten schemat? Przydarza Wam się jakieś trudne wydarzenie w życiu. Może być duże albo małe, to nie ma znaczenia, ważne, że w tym momencie jest dla Was dosyć niełatwe do uniesienia. Próbujecie znaleźć jakieś wsparcie, ukojenie. Postanawiacie skorzystać z najprostszego sposobu uwolnienia emocji i nagromadzonego napięcia, czyli po prostu komuś o tym opowiedzieć. Otwieracie się więc przed bliższa lub dalszą osobą i gdy już wyrzucicie wszystko z siebie słyszycie… „Pocieszę cię. Mi się przydarzyło coś gorszego.”
Jest to dla mnie dosyć zaskakujące (chociaż zdarzyło mi się nie raz) i jednocześnie stawiające osobę szukającą wsparcia w niewygodnej pozycji.
Z jednej strony, byłoby to naprawdę nieludzkie w tej sytuacji poczuć „pocieszenie”. Czy ktokolwiek zareagował na to zdanie mówiąc: „och, dziękuję, teraz zrobiło mi się lepiej, że masz gorzej”? Albo: „dziękuję moja sytuacja naprawdę nie jest taka zła w porównaniu z Twoją”? To byłoby wyjątkowo nieempatyczne. Pozostaje, więc… okazać współczucie tej drugiej osobie. I tak z osób, które szukały pocieszenia zostajemy wciągnięci w rolę pocieszyciela.
Jest to też w dużym stopniu zdanie umniejszające trudnościom przeżywanym przez daną osobą. Opowiedzenie przykrej historii wiąże się otwarciem się, poszukiwaniem zrozumienia. A odpowiedzią na to jest „to jeszcze nic, bo JA…” To jasny sygnał, że problemy, które ktoś przeżywa nie są ważne. A już na pewno nie tak ważne jak tej drugiej.
Inna sprawa to, kto w ogóle wartościuje ilość nieprzyjemności w życiu? Czy jest jakaś hierarcha, według której są wypisane wszelkie sposoby, na które można być nieszczęśliwym tak żeby móc obiektywnie ocenić kto tutaj i gdzie ma gorzej? Wiadomo, że nie. A to dlatego, że mamy różne siły, różny bagaż doświadczeń i to co dla jednego nie jest problemem w ogóle, dla innego może być czymś nie do uniesienia.
Myślę, że podstawowym źródłem, dla którego ludzie idą w ten rodzaj „pocieszenia” jest po prostu bezradność. Nie wiedzą jak się zachować, nie nauczono ich okazywać wsparcia. Nie jestem ekspertem, ale kojarzy mi się to z tekstem z dzieciństwa. Kiedy dzieci nie chciały już jeść obiadu mówiono im „jedz, jedz, dzieci w Afryce nie mają”. Swoją drogą na to też ciężko zareagować. „W takim razie zjem, żeby na pewno nie miały”? Niejedna osoba już napisała książkę o złych komunikatach w dzieciństwie.
Jaka byłaby natomiast budująca reakcja na usłyszane trudności? „To musi być dla Ciebie trudne.” Albo: „Przykro mi, że cię to spotyka”. „Czy mogę Ci jakoś pomóc?”. „Jestem tu z Tobą”. Nie macie pojęcia jak bardzo te słowa są pomocne. Wiem, że nauczono nas, że kiedy ktoś przy nas płacze, albo ma gorszy moment, to najlepiej jak najszybciej odwrócić jego uwagę. „Nie płacz, dam Ci ciastko”. Ale te emocje nie znikną zajedzone ciastkiem. Trudne, ciężkie doświadczenia wymagają przeżycia, zrozumienia, wsparcia. Wiem, że łatwiej jest pokazać, że te problemy to właściwie nie są problemy i nie ma co przeżywać. Ale to nikomu nie pomaga. No może poza osobą próbującą w ten sposób udzielić wsparcia. Ale tylko w ten sposób, że więcej nie będzie się jej już zawracało głowy.
0 comments