Gdy zastanawiam się jaki jest mój ulubiony sposób wypoczywania, z dumą myślę sobie, że jestem w tym temacie bardzo elastyczna. Mogę pojechać na bardzo aktywne wakacje, jak i na leżenie nad basenem. W góry i nad morze. Pod namiot i do pięciogwiazdowego hotelu. Zawsze uważałam to w sobie za dużą zaletę. Ja po prostu umiem się dostosować do osoby, z którą jadę. Sprawa nie jest jednak taka prosta kiedy mam się zastanowić jaki jest MÓJ sposób wypoczywania.
Żeby to ustalić cofnijmy się więc w czasie. Zapraszam Was w letnią podróż po moich wakacyjnych przygodach.
Jako dziecko wakacje spędzałam głównie u chrzestnych na wsi. I muszę przyznać, że te wakacje miały wszystko czego potrzebowałam. Były bajki na VHS, gotowana kukurydza, domki na drzewie, hamak i papierówki. Mogłam czytać książki, aż zastał mnie świt, jeść popcorn na noc i popijać colą w puszce ostre czipsy. Gumy kulki kupowało się na sztuki, a ubrania dziurawiło na wspinaczkach na drzewa. Upalne dni spędzaliśmy w basenie, a deszczowe grając w gry na komputerze. Te wakacje były pełne przyjaźni, śmiechu, beztroski i cudownej swobody. Najchętniej w tej wakacyjnej podróży zostałabym już w tym miejscu. Wspomnienie wakacji na wsi to najbezpieczniejsza i najmilsza myśl.
Jednak jako dziecko, miałam też drugą bezpieczną destynację. Podobno dzieci lubią rutynę. Zdecydowanie ja lubiłam. Od drugiego roku życia, co roku rodzice zabierali mnie i starszego brata nad jezioro pod namiot. Co to były za wakacje! Sierpień pachniał sosnowym lasem i czystym jeziorem. Po zimnych nocach w śpiworach przychodziły poranki pełne rosy na trawie. Smakowały herbatą z cytryną z wody gotowanej w garnku i świeżymi drożdżówkami z lukrem. Poranki zamieniały się w upalne południa spędzane w piasku nad jeziorem. Przegryzane lodami i chrupkami, w których można było znaleźć tatuaże utrwalane wodą z jeziora. Chodziliśmy na grzyby, jagody i kajaki. Graliśmy w ping ponga, piłkarzyki i karty. To nie był głośny kurort pełen automatów i cymbergaja. Śmiech, odgłos piłki i gitary to najgłośniejsze co można było usłyszeć.Wieczorami graliśmy całą czwórką w remika i jedliśmy chałwowe wafle.
Takie wakacje miały jednak swój kres. Sama nie wiem, w którym momencie pojechałam tam z rodzicami po raz ostatni. Nikt nie myśli o tym na co dzień, ale wszystko musi się kiedyś skończyć. Nigdy nie wiesz, który wyjazd będzie tym ostatnim. Tak więc przeminęły beztroskie lipce na wsi i rodzinne sierpnie w lesie nad jeziorem.
Pojawiły się za to kolonie w górach albo nad morzem. Nowe znajomości, więcej atrakcji. Niedługo potem obozy zastąpiły letnie rekolekcje. Lecz i ten sposób spędzania wakacji szybko miał swój kres.
Niedługo potem miałam pożegnać coś takiego jak wakacje na dobre.
Pamietam swoje ostatnie długie wakacje. To było po pierwszym roku studiów, ale już wtedy wiedziałam, że drugiego roku nie rozpocznę. Ostatnie wolne lato spędziłam więc na szukaniu pracy i sposobu przeprowadzki na drugi koniec kraju. Teraz żałuję, że w ogóle nie cieszyłam się i nie doceniałam tego czasu. Ale nigdy nie wiesz kiedy robisz coś po raz ostatni. Tak jak ja nie miałam pojęcia, że lata takiego jak to, już nie będzie. Dlatego zamiast skupiać się na tym co mam, ja robiłam wszystko żeby to zmienić. Niech mi ktoś odda tamto lato.
Ten beztroski czas jednak nigdy już nie wrócił. Od tamtej pory wakacje stały się zupełnie innym terminem. Były już jedynie letnimi miesiącami, w których to inni mieli wolne. Każde lato odtąd przyszło mi już spędzać w pracy.
Wakacjami zaczęłam więc nazywać krótki wyjazd urlopowy. Bo przecież nawet dwa tygodnie to nie jest „długi” urlop. Spędzałam je w różny sposób. Raz przeszłam trasę z Porto w Portugalii do Santiago de Compostella w Hiszpanii. Pieszo. Bywałam też nad morzem, ale raczej nie w sezonie. W góry praktycznie już nie jeżdżę, a już na pewno nie na prawdziwe górskie wędrówki. Pod namiot tym bardziej.
W zasadzie urlopy najczęściej spędzam zwiedzając miasta. Trochę odpoczywając, trochę oglądając zabytki. Lubię ten sposób. W tym momencie życia daje mi równowagę, której potrzebuję „na wakacjach”.
Lubię też powroty. Ze wstydem przyznam się, że czasem czekam na nie jeszcze podczas wyjazdu. Powroty do domu mają w sobie coś z takiego odsapnięcia po męczącym wysiłku. Dom kojarzy mi się, ze spokojem, bezpieczeństwem, z miejscem, w którym nic złego się nie dzieje, w którym na wszystko jestem przygotowana. W łazience czekają na mnie moje pachnące kosmetyki, można zrobić świeże pranie, a w zamrażarce są lody.
Ale gdybym miała wrócić do pytania z pierwszego akapitu o mój ulubiony sposób wypoczywania to nie podałabym tego, który najczęściej zdarza mi się praktykować. Zdecydowanie najbardziej chciałabym odpoczywać mając 7 lat na wakacjach na wsi. Nie czuć senności o 22, ale móc czytać ciekawe książki do 4 nad ranem. Czuć tę swobodę całego dnia, miesiąca i życia przed sobą. Wierzyć, że mogę wszystko co chcę - spędzić dzień w basenie, zbudować bazę, albo oglądać Piratów z Karaibów. Nie martwić się inflacją, wojną i kryzysem. Dlatego gdybym się miała zastanowić czego chcę od życia to właśnie tego. Mieć całe lato przed sobą.