Słuchałam niedawno podcastu mojej koleżanki Karoliny „W poszukiwaniu prostej ścieżki” (serdeczne pozdrowienia dla niej) opowiadającego o tym czy prawda leży pośrodku. Zdaniem Karoliny zdecydowanie nie i nie można uznać, że każdy ma jakąś swoją prawdę. Że prawda jest jedna i leży tam gdzie leży. Nie byłabym sobą, gdybym nie znalazła w tym czegoś, z czym mogłabym się nie zgodzić.
I to może wydawać się dziwne, że polemizuję z tym, że prawda jest jedna. Ja uważam jednak, że z tą prawdą to trochę i tak i nie. Są faktycznie takie obszary, w których możemy uznać, że jest jakaś obiektywna prawda. W tym przypadku przykład matematyczny jest bardzo trafiony. Dwa plus dwa zawsze równa się cztery, i nawet jeśli znajdzie się osoba, która uzna, że pięć i jeszcze inna, która powie, że dwadzieścia, to nie możemy powiedzieć, że „prawda jest pośrodku”.
Tak samo jest z postrzeganiem materialnego obiektu, przykładowego „słonia w pokoju”. Nawet jeśli go nie widzimy i z zamkniętymi oczami wydaje nam się czymś innym, to jest tym czym jest.
Problem w tym, że na matematyce i świecie fizycznym nasze postrzeganie prawdy się kończy.
Jednym ze stanowisk w metaetyce (postaram się używać mało trudnych słów, mimo, że mam taką pokusę, żeby wyjść na mądrzejszą) jest emotywizm, który należy do grupy stanowisk (nonkognitywistycznych) głoszących, że prawdy moralne nie są sądami w znaczeniu logicznym. To znaczy, że jest taki pogląd mówiący o tym, że tego co jest dobre, a co złe, nie rozpatruje się w znaczeniu prawdy. Że kiedy ktoś mówi, że coś jest dobre to nie może być to ani prawda ani kłamstwo.
Myślę, że najprościej będzie na przykładach. Jeśli ktoś głosi, że „aborcja jest zła” to nie wypowiada żadnej prawdy czy kłamstwa. A z punktu widzenia emotywizmu jedyne co wypowiada to własne emocje i im daje wyraz, a nie przedstawia jakąś prawdę.
Czy ja się z tym zgadzam? Ciężko mi to oceniać. Z jednej strony czuję pokusę żeby uznać, że świat jest na tyle prosty, że istnieje jedna obiektywna prawda dotycząca świata i zawiera w sobie jednocześnie prawdę o fizycznym świecie, prawdę o wydarzeniach i prawdę o dobru.
Z drugiej, mam wątpliwości.
Wracając do sformułowania, że każdy nie może mieć swojej prawdy. W zasadzie, dlaczego nie? I dlaczego te obie prawdy nie miałyby być spójne? Weźmy jakiś relacyjny, całkiem wymyślony, ale możliwy przykład. Asia i Basia rozmawiają. Asia chce przekonać Basię, że powinna schudnąć, bo jej waga jest niezdrowa, sugeruje więc, by Basia wzięła się za siebie, bo umrze. Basi zrobiło się przykro. Ale Asia chciała wyrazić prawdę, troskę i pomóc. I prawdą jest, że chciała pomóc, ale prawdą jest też, że Basi ta próba pomocy nie pomogła, a zaszkodziła, bo przysporzyła smutku.
Można by powiedzieć, że po prostu każda z nich ma część prawdy, a cała prawda jest taka, że dana sytuacja jest ambiwalentna. Zawiera w sobie i troskę Asi i smutek Basi. Ale część prawdy nadal jest prawdą.
Nie wiem czy to jest zrozumiałe. Wyobraźcie sobie dowolną kłótnię z bliską osobą, w której spieracie się o to kto ma rację, a w zasadzie każdy z Was ją ma, bo dobre chęci nie przeczą złym skutkom. Dwie osoby mówiące dwie rzeczy mogą mieć rację. A może być też tak, że żadna z nich tej racji nie ma.
I tutaj dochodzimy do kolejnego punktu, którego nie mogłabym pominąć. Czy ważniejsze jest, aby mieć rację czy relację?
Rozumiem potrzebę dążenia do prawdy. Po to czytam, słucham i studiuję świat żeby prawdy poznać jak najwiecej, ale jednocześnie nie uważam, że jest ona najważniejsza. A już na pewno, że jest ponad relacjami z ludźmi. Zastanówmy się przez chwilę po co koniecznie chcemy komuś przedstawić jakąś prawdę? Jaki jest tego cel. Słyszałam o tym, że dlatego, że tylko prawda wyzwala. Ale co to właściwie znaczy? Jeśli to, że tylko znając całą prawdę możemy dokonywać świadomych wyborów to obawiam się, że i tak nie jesteśmy w stanie jej zdobyć. Zawsze będzie coś więcej, historia życia Asi, Basi, ich świadomych i podświadomych traum i reakcji, wszystko co wpłynęło na nie w dniu kiedy rozmawiały, cała historia wydarzeń świata. Wszystko to, co w zasadzie jest niemożliwe do poznania.
I kto powiedział, że to wyzwolenie jest ważniejsze od relacji?
Jednocześnie nie trzeba od razu iść w skrajności. Ktoś zapyta, to co mamy żyć w kłamstwie? A ja powiem „let’s agree to disagree”. Wiadomo, to nie musi działać zawsze i w każdym przypadku. Jeśli jakiś rodzic widzi, że jego kilkuletnie dziecko trwa w błędzie, bo sądzi, że najlepsze jest dla niego jeść wyłącznie słodycze, to nie może się zgodzić z jego opinią.
Ale rozmawiajmy o przypadkach dorosłych ludzi o odmiennych opiniach, bo to jest najczęstszym polem do dyskusji o tym, gdzie leży prawda. Po co przedstawiać komuś jakąś prawdę, kosztem tego, że straci się z nim kontakt. I nie mam tutaj na myśli jednorazowego zwrócenia uwagi, ale ciągle przekonywanie i nagabywanie przy każdej okazji, byle tylko przyjął, zrozumiał i wdrożył w życie.
A nawet te jednorazowe przedstawiania „prawdy” można sobie darować. Czy naprawdę naszym obowiązkiem jest poprawiać i krytykować wybory innych, dorosłych i świadomych ludzi?
I co innego powiedzieć komuś kto twierdzi, że wolno łamać prawo, że nie wolno, a co innego krytykować czyjś sposób życia i związek, dlatego, że uważamy, że to nie jest właściwe i uważamy, że nasze zdanie zawiera jakaś prawdę, którą koniecznie musimy przekazać.
I tutaj gładko przechodzimy do ostatniego punktu. Skąd w ogóle w nas przekonanie, że naprawdę mamy tę prawdę, do której próbujemy tak innych przekonać? Prosta matematyka pokazuje, że wszyscy nie mogą mieć racji. Ktoś musi się mylić. W ogólnych założeniach funkcjonowania świata, co już przedstawiłam wcześniej. Ale w odczuwaniu pewnych sytuacji, każdy może mieć rację, nawet jeśli czuje co innego.
Mam jednak wrażenie, że w tych przekonywaniach, że prawda leży tam gdzie leży chodzi jednak o jakąś prawdę moralną, czy duchową, czy religijną, a nie o to, ile to jest 2+2, albo czy ziemia jest płaska. W przypadkach, które można sprawdzić doświadczalnie nikt nie przekonuje, że prawda leży pośrodku.
Przekonuje wtedy, kiedy nie da się tego sprawdzić i uważa, że to akurat on ma rację. Co jednak nie jest niczym niezwykłym, gdyż każdy uważa, że akurat jego poglądy są jedyne właściwe i prawdziwe, ale nie ma się co dziwić, bo nikt nie wybierze sobie na swoje poglądów, z którymi się nie zgadza.
Problem w tym, że w przypadku wątpliwości moralnych, duchowych i religijnych nigdy nie będzie wiadomo. Nawet zakładając, że jest jakieś życie po śmierci, w którym się dowiemy, to dla żyjących na ziemi to poznanie nie będzie możliwe. Dlatego nie wiemy gdzie jest prawda, ani gdzie leży, ani czy naprawdę rządzą nami prawa fizyki, które odkryliśmy.
Nawet jeśli wszystko co znamy na to wskazuje.