Ten tekst powstał rok temu. Dzisiaj, kolejny rok terapii później, takie sytuacje są mi już obce. Po trzech latach terapii nie boję się już, że umieram. A przynajmniej nie w ten sposób. Postanowiłam jednak opublikować ten tekst, bo być może ktoś mierzy się z podobnymi epizodami lęku/stresu. Być może poprzez fakt, że mi się udało to przełamać sam znajdzie nadzieję. Być może zdecyduje się na terapię, jeśli będzie tego potrzebować, a może po prostu dowie się, że nie jest sam.
Pojawia się nagle. Z tym dziwnym uczuciem spięcia w okolicy żołądka. W jednej chwili wszystko jest ok, a w drugiej czujesz, że nie wiesz co będzie dalej. Spina się kark, a przez ciało przepływa najpierw uczucie zimna, a zaraz potem gorąca. Pocisz się, ale wcale nie jest ci gorąco, jest złowieszczo. Skronie spina skurcz, a gardło się zaciska. Zaczynasz myśleć o oddechu, ale każde myśli o oddychaniu sprawiają, że nie wiesz czy pamiętasz jeszcze jak się oddycha. Masz wrażenie, że twoje płuca nie napełniają się w pełni. Że każdy kolejny oddech napełnia twoje płuca coraz mniej. Że chcesz nabrać więcej powietrza, ale nie wiesz jak. Nie wiesz czy kiedykolwiek umiałaś. Zaczynasz się bać, że kolejnego oddechu nie będziesz już mogła wziąć. Że któryś z nich, za chwilę, będzie tym ostatnim, który nabierzesz.
To dzieje się w pracy. Wszyscy siedzą obok, zajęci pracą, może właśnie coś do ciebie mówią, czegoś chcą, Uśmiechasz się, odpowiadasz zdawkowo, tak żeby jak najszybciej skończyć tę wymianę zdań, bo wewnętrznie jesteś jednym wielkim niepokojem. Czujesz jak wszystko czym jesteś zwija się w niekształtną, ściśnietą kulkę. Ale udajesz, że nic się nie dzieje, że myśl o tym, że za chwilę nie będziesz mogła oddychać, wcale ci się nie przydarza. Nie w tej chwili. W tej chwili wszystko jest ok.
Wstajesz i postanawiasz zrobić kółko wokół biura, dwa razy. Oddychasz przy tym głęboko, próbując pamiętać o tym, że w którymś podcaście mówiono, że stymulacja nerwu błędnego pomaga się uspokoić. Oddychasz, więc tak żeby unosił się brzuch i masz nadzieję, że to kolejny stresujący moment i tak naprawdę wcale nie umierasz.
I nie umierasz. Układ przywspółczulny kolejny raz zadziałał, spełnił swoją rolę i uczucie niepokoju zaczęło się oddalać. Kolejny raz udało ci się „rozchodzić” stres. Oddech się uspokaja, guła w gardle się rozluźnia. Skronie przestają pulsować. Wkrótce i przepona odpuszcza. Minęło.
Od dwóch lat chodzisz na terapię, ale dalej nie wiesz czemu się pojawia. Chociaż mniej więcej wiesz, ale ta wiedza nie wyeliminowała tego uczucia. Zdawało Ci się, że jak wydasz kilka…naście tysięcy na terapię to już nigdy nie będziesz odczuwała niepokoju. Kto ci tak powiedział? Co kazało Ci przypuszczać, że nie będziesz mieć problemów, które masz? Nie wiesz tego. Ale nie chciałaś tego czuć. Nie chciałaś żeby wracało. Żeby czasem zatrzymywało cię w domu, tak, że nie byłaś w stanie wyjść do pracy. Żeby sprawiało, że czasem nie możesz przełknąć śniadania.
Ale nie pozbyłaś się tego na dobre. Przychodzi znienacka, jak cień zakrada się na twoimi plecami, by zaatakować, gdy jesteś słaba. Ale nie umierasz. Mimo, że właśnie tego się boisz. Umiesz już sobie z nim poradzić. Nie przejmuje nad tobą kontroli. Pojawia się, ale umiesz sprawić żeby zniknęło. I tak kulasz dzień za dniem nosząc w torebce bagaż niepokoju, który może cię zaatakować. Ale gdy atakuje, wygrywasz. Dzień po dniu. Przy wsparciu bliskich i poczuciu, że to mija. Wszystko mija.
0 comments