Znacie te wszystkie listy pod tytułem 30 rzeczy do zrobienia przed 30? Cóż, dzisiaj są moje ostatnie dwudzieste urodziny, trzydziestka zapuka do moich drzwi za rok, więc dobrze by było się taką zainteresować, ale ja nie lubię deadline’ów.
Nie mam planu na siebie ani na za pięć ani na za dziesięć lat. Nie wiem gdzie będę mieszkać i co będę robić. Wiem z kim chciałabym żyć i czasem mam wrażenie, że jest to jedyna stabilna rzecz w moim życiu. I chociaż nie zamierzam teraz usiąść i podjąć decyzji o wszystkim co będę robić do końca życia to myślę, że to dobry moment, żeby zastanowić się co ja chcę jeszcze w życiu osiągnąć?
Lista nie jest długa, no bo bez przesady, stawiajmy sobie realne cele. Uznaję też jedyny prawdziwy deadline, czyli śmierć. Na pewno ciężej to zaplanować niż trzydziestkę, ale plus jest taki, że jak umrzesz to nie żyjesz, więc nie musisz przeżywać tego uczucia porażki, że Ci się nie udało. Zapraszam więc na moją prywatną listę pięciu rzeczy, które chciałabym jeszcze osiągnąć w życiu!
1. Napisać książkę
To jest moje marzenie OD ZAWSZE! Mam wrażenie, że pisanie to jest jedna z tych rzeczy, które robię całe życie. Swój pierwszy pamiętniczek zaczęłam pisać mając 6 lat. Regularnie pisałam w gimnazjum i liceum, później prowadziłam bloga przez kilka lat i nadal od czasu do czasu otwieram komputer i stukam w klawiaturę. Zmieniła się forma, nie zmieniło się marzenie - napisać książkę.
Podejmowałam nawet kilka prób, ale przyznaję, że problem tkwi w tym, że nie umiem rozciągnąć tak historii. Moja najbardziej zaawansowana próba pisania książki miała miejsce w liceum i tak bardzo chciałam, żeby dużo się działo i nie było nudno, że bohaterów spotykała jakaś tragedia niemal w każdym zdaniu. W pewnym momencie wszystko było już tak chorym scenariuszem, że dosłownie wrzuciłam ją do pieca i spaliłam.
Ostatnio przez moment chciałam w sumie napisać ebooka o pieniądzach w związku, ale czuję, że internet jest już tak przesycony ebookami, że nie bardzo byłoby to komukolwiek potrzebne.
Ale nie poddaję się i ostatnio będąc na wakacjach wpadłam na pomysł dystopijnej powieści. Kiedy o nim myślę - wydaje mi się genialny, ale kiedy zaczynam pisać… już mniej. I chociaż lata lecą, a jedyne czym mogę się pochwalić to oprawiony i stojący na regale licencjat, to pocieszam się tym, że Charles Bukowski swoją pierwszą książkę wydał po pięćdziesiątce.
2. Obronić magistra
Kiedy porzuciłam filologię polską po pierwszym roku studiowania i poszłam do pracy byłam pogodzona z tym, że prawdopodobnie nie zdobędę wyższego wykształcenia. Z jakimś poczuciem ulgi zauważyłam też, że studia nie są ani niezbędne, ani nawet potrzebne żeby mieć pracę i zarabiać w niej więcej niż najniższą krajową. Obserwowałam też moich znajomych wchodzących dopiero na rynek pracy, podczas kiedy ja miałam już kilka lat doświadczenia, umowę o pracę i 20 dni płatnego urlopu. Z okazji braku studiów, na 26 dni urlopu musiałam sobie jeszcze kilka lat popracować. Poza tym nie było minusów.
A jednak, mając 26 lat zdecydowałam się pójść na studia i z perspektywy czasu uważam, że dla mnie była to najlepsza możliwa droga. Czy przeżyłam całą dorosłość bez zniżek? Tak. Ale czy dzięki temu mogłam wybrać taki kierunek, który rzeczywiście mnie interesował, a nie taki, który musi mi dać perspektywy? Jeszcze bardziej tak. Owszem, mam niepraktyczne wykształcenie, w którym nie zamierzam nawet próbować szukać pracy. Ale zdobyłam je z ogromną ciekawością, radością i trochę beztroską.
Magister jest jednak na tej liście, bo sam licencjat wydaje mi się niepełny. Mam ogromną nadzieję, że znajdzie się odpowiednia liczba chętnych, żeby II stopień się otworzył, a ja za dwa lata mogła się pochwalić byciem magistrem filozofii (etyka jest dziedziną filozofii). Kiedy to piszę, to uśmiecham się do siebie, bo 16-letnia Dorota miała inne ambicje, ale 29-letnia jest niesamowicie szczęśliwa, że jest tu gdzie jest.
3. Zobaczyć zorzę polarną
Nie jestem podróżniczym typem. Z podróży najbardziej cieszy mnie powrót do domu. Lubię spokój, poczucie bezpieczeństwa i dostęp do bieżącej wody. Dlatego nie planuję zobaczyć przed śmiercią wszystkich krajów. W większości nie byłam i nie będę i nie mam z tym najmniejszego problemu. Moja „podróżnicza” lista (bo jakaś tam istnieje) nie jest długa, ale jakbym miała wybrać taki jeden jeden kierunek to najbardziej ciekawi mnie północ. Marzy mi się zobaczyć zorzę polarną w zimnym, północnym kraju.
Albo mówię tak po prostu, bo mamy najcieplejszy rok jak do tej pory, upały są koszmarne, a ja zaczynam tęsknić za chłodem. Nie wiadomo.
4. Mieszkać nad oceanem
Pamiętam, że kiedy byłam w tym niezwykłym wieku, w którym ciągle poznajesz nowych ludzi, czyli gdzieś na przełomie podstawówki, gimnazjum i liceum, istniała jakaś niepisana lista pytań, które należy zadać, aby poznać człowieka: Jaki jest twój ulubiony film? Jakiej muzyki słuchasz? Masz jakieś zwierzątko? Wolisz góry czy morze?
Jeśli chodzi o to ostatnie, to dla mnie wybór był teoretycznie prosty, bo wiedziałam, że nie lubię polskiego morza. Zostawało mi więc odpowiedzieć, że „kocham” góry. I chociaż lubiłam „chodzenie” to do miłości było mi dość daleko. A potem dorosłam i odkryłam, że polskie morze pełne parawanów, petów w piasku i zapachu smażonej ryby nie jest reprezentatywne.
Morze Tyrreńskie nauczyło mnie za to, że jego szum leczy każdy ból głowy, a Ocean Atlantycki, że praca przed komputerem 40h tygodniowo nie jest tym do czego człowiek został stworzony. I chociaż mało prawdopodobne by udało mi się w tym życiu kupić dom w Malibu z widokiem na ocean, to jakieś 2-3 miesiące w arbnb w Portugalii nie są już takie całkiem niemożliwe.
5. Nauczyć się grać kilka utworów na pianinie
Uczyłam się grać w podstawówce i do dziś pamiętam jak jeździłam raz w tygodniu autobusem linii 64 na zajęcia z keyboardu. Umiałam wtedy niezbyt płynnie zagrać kilka utworów, w tym kolęd, ale cała przygoda trwała nie dłużej niż półtora roku i zakończyła się na tym, że moja nauczycielka powiedziała, że na zawsze obrzydziłam jej utwór La Cucaracha, bo kompletnie nie mogłam go opanować. Dzisiaj myślę sobie, że może wystarczyło najpierw zapytać, czy podoba mi się piosenka, której mam się uczyć, bo może chętniej grałabym coś co mi się podoba? Ale co ja tam mogę wiedzieć.
Wróciłam do grania gdzieś w liceum, kiedy bardzo chciałam zagrać Zrobię z Was mężczyzn z bajki Mulan. Uczyłam się wtedy sama z nut i YouTube i chyba szło mi całkiem nieźle, bo w pewnym momencie zaczynałam się uczyć jednego z mazurków Chopina. Nie mówię, że się nauczyłam, ale ambicje były wysokie. Tym razem przygoda skończyła się na tym, że… zabrakło mi klawiszy. Nie mogłam już uczyć się więcej utworów, które mi się podobały, bo ograniczały mnie możliwości mojego 61-klawiszowego keyboardu (standardowe pianino ma ich 88). Wtedy jednak większy instrument nie mieścił się w rodzinnym budżecie.
Rodzice spełnili jednak moje marzenie kilka lat później. Dostałam wymarzone pianino na 22, albo 23 urodziny… i nigdy nie nauczyłam się na nim porządnie grać. Ani nawet nieporządnie. Mimo to, przynajmniej raz w roku obiecuję sobie, że tym razem się uda. W zeszłym nawet zapisałam się lekcję, ale ostatecznie na nią nie poszłam, bo nazwisko nauczyciela po wpisaniu w Google widniało jako poszukiwane listem gończym… I pewnie na 99% była to po prostu zbieżność nazwisk, bo kto poszukiwany ogłaszałby się jako nauczyciel pianina, niemniej… niesmak pozostał.
Kto wie, może w tym roku się uda? Zna ktoś jakiegoś nauczyciela w Krakowie? Tylko, żeby mi nie kazał grać La Cucarachy…